W tym roku wybór padł na Tunezję. Nie po raz pierwszy z
resztą. Tym razem wybraliśmy kurort Hammamet, aby być bliżej Tunisu. Hotel
świetny, plaża rozległa, a morze cieplutkie i przejrzyste. Ale dzisiaj nie o
tym. W końcu po jakimś czasie chęć zwiedzania okolicy zwycięża.
Zwiedzanie wraz z tabunem znudzonych turystów to nie dla
mnie. W Tunezji najlepsza opcja to wynająć samochód … z kierowcą. Miejscowi
lepiej wiedzą co warto zobaczyć, jak dojechać i jak unikać niebezpieczeństwa na
drodze. Poza autostradą drogi nie są w dobrym stanie. Tak więc żeśmy uczynili.
Muzeum Bardo w
Tunisie. Drugie co do wielkości zbiorów muzeum w Afryce zaraz po tym w
Kairze. Przepiękne dobrze zachowane mozaiki. Muzeum najlepiej zwiedzać przed
południem zanim się zbyt mocno nie nagrzeje. Najlepiej zacząć od ostatniego
piętra i schodzić sukcesywnie w dół.
Centrum Tunisu.
Główna ulica miasta Avenue Habib Bourghiba no i Medyna. W medynie, jak się można
spodziewać – tłum, zgiełk i duchota. Każdy z handlarzy oferował właściwie to
samo – ceramikę, metalowe naczynia, torby, buty, ubrania i towary made In China.
Trudno było się od nich opędzić.
Sidi Bou Said.
Urokliwa miejscowość położona na wzgórzu z białymi domami i niebieskimi drzwiami
i oknami. Zupełnie jak na Santorini czy w Andaluzji. Wioska artystów. Warto
odwiedzić pałac barona Erlangera oraz Cafe
Sidi Chebaane (na końcu głównej ulicy), z której rozpościera się wspaniały
widok na morze i port jachtowy. Mimo upału warto przysiąść na chwilę i napić
się słodkiej herbaty miętowej z piniolami.
International Cultural Centre pod Hammametem, czyli willa
rumuńskiego milionera George’a Sebastiana. W willi zastaliśmy wystawę czasową obrazów
Habiba Blela. Na terenie znajduje się piękny ogród z drzewami owocowymi,
palmami i pawiami oraz amfiteatr z widokiem na morze, gdzie w sierpniu odbywają
się występy w ramach festiwalu de Hammamet.
O półwyspie Cap Bon i
o kuchni tunezyjskiej (bo w końcu blog jest o jedzeniu) opowiem w następnym
poście.
Po więcej zdjęć zapraszam do galerii na Facebooku.